środa, 31 lipca 2013

ROZDZIAŁ 2
Nastała noc- przyznam, że mój mózg dawał mi sprzeczne sygnały, które doprowadziły do takiego stopnia, że bałam się zamknąć oczy. Rozglądałam się dookoła, moje wszystkie pięć zmysłów ( nie wiem, może doszedł już szósty? ) były w nadzwyczajnej gotowości. 
Wstałam mrucząc pod nosem 'dosyć tego- trzeba coś zjeść'- gdy otworzyłam plecak niestety nie miałam o czym myśleć zważywszy na to, że ser się roztopił, i chodziły po nim swobodnie muchy, chleb stał się czerstwy, a jogurt przypominał zsiadłe mleko. Wszytko przez słońce, które czasem służy, a czasem rujnuje wszelkie plany człowiekowi. Popatrzyłam, pod jakim drzewem leżę- przypadek, bądź przeznaczenie- jabłoń. Po chwili namysłu wdrapałam się na kolosalną roślinę zrzucając jabłka ( o ile się nie mylę już dojrzałe) na ziemię. Niedługo po tym zeszłam z drzewa i zajęłam się jedzeniem pysznych, jak później się okazało, owoców w pełnej dojrzałości. 
Moje powieki zdawały się ważyć tony, zmęczenie zaczęło być silniejsze ode mnie. Poczułam, że się odłączam, że znajduję się w innym świecie.

Obudziły mnie promienie słońca, gładzące moją twarz delikatnością. Podniosłam się i zaczęłam rozglądać za ludźmi, lub zwierzętami. Otrzepałam się z trawy i zaczęłam po raz kolejny się zastanawiać, co począć. Nie powiem, że nie byłam ciekawa, jaka była reakcja ojca, gdy zobaczył moje zniknięcie. Wyciągnęłam butelkę wody, wcześniej zapakowaną i upiłam łyk z litrowej butelki. Zobowiązana byłam oszczędzać, gdyż mało miejsc w okolicy było z oczyszczaną wodą. 
Chciałam zostać w tym miejscu, jak najdłużej. Dlaczego? Przecież nie ma w nim nic nadzwyczajnego. Dlatego, że jest tu i napój i jedzenie- jabłka, które niedługo się skończą.
Wlazłam powtórnie na drzewo i zaczęłam patrzeć w lewo, w prawo, w górę. Dostrzegłam punkt, który się przemieszczał w oddali- czarną plamkę. Czekałam tylko, aż się przybliży, żeby móc określić kto to, co to. Czym prędzej zeszłam po plecak i wróciłam. 
Był to chłopak- nie byle jaki chłopak. Ja cię! Nie okłamujmy się. TO BYŁO CIACHO!
Kruczoczarne włosy, od których blask słońca odbijał się, i ze szczęściem pechowca mógłby trafić prosto w oko, zielone oczy (ach zielone oczy... !), kocie i idealne do tego, by w nich utonąć, idealne rysy twarzy- usta malinowe (nie będę mówiła, jaką z nimi wiązałam przyszłość) oraz wysokie czoło ukryte pod powłoką z włosów. 
Poruszyłam się, a liście zaszeleściły. 
-Halo?- spytał,a jego głos prawie zmiótł mnie z tego drzewa.- Jest tu ktoś może?
- Nieee.- dopiero po wypowiedzeniu słowa, uświadomiłam sobie, jaka jestem bezmyślna. 
-Gdzie jesteś?
-Nie ma mnie. Sobie coś wymyślasz.
Potrząsnął drzewem, a ja wydusiłam z siebie przeraźliwy pisk.
-Mogłabyś zejść?
Posłusznie zrobiłam to, o co prosił. Chciałam ujrzeć go z bliska.
-Cześć.-powiedziałam speszona z głową spuszczoną, spojrzeniem wbijającym się w ziemię. 
-Co robisz na moim terenie?- zapytał lekko rozbawiony.
-Twoim terenie?- wydukałam. 
-Tak, moim terenie.- podkreślił wyraźnie słowo 'moim'
-Się wynoszę już.- bąknęłam wbrew sobie, nie chciałam go tak zostawiać. Ruszyłam przed siebie, ale po niedługiej chwili zatrzymała mnie czyjaś dłoń.
- Nie powiedziałem, że mi się to nie podoba.- puścił do mnie oczko, a ja spłonęłam rumieńcem.
- Co mnie to, i tak spadam. - powiedziałam nie ruszając się, ale spuściłam głowę. Chwycił mnie za brodę.
- Popatrz mi w oczy!- tak też zrobiłam. Szybko wróciłam do tamtej pozy.- Jestem Natan. (Nejtan)
- Jestem Rose.- najlepsze osoby poznaje się przypadkiem- pomyślałam i ruszyłam.
-Podobno najlepsze osoby poznaje się przypadkiem.- powiedział melodyjnym głosem, a ja stanęłam jak wryta nie obracając głowy.





ROZDZIAŁ 1
W tle pobrzmiewała beznadziejna muzyka klasyczna, której nienawidziłam. Dziabałam beznamiętnie ziemniaki- nie miałam najmniejszej ochoty na jedzenie czegokolwiek, co mówić o jakichś niedogotowanych kartoflach, które miały już ze sto lat. Ojciec popatrzył na mnie wilczym wzrokiem mówiącym 'nie rób wstydu'. 
- Kochanie, mogłabyś zacząć w końcu jeść.- odezwał się niby to słodkim głosikiem idealnego ojca.
- Nie jestem głodna. - bąknęłam, po czym odsunęłam się z krzesłem od stołu i omijając dębowy stół szerokim łukiem pobiegłam do swojego pokoju. Nie miałam ochoty patrzeć na tę twarz- nie znosiłam ojca, a on niestety myślał, że jeżeli dostarczy mi to, czego pragnę, będę kochać go bardziej, niż mamę. Zatrzasnęłam z całej siły drzwi, przekręcając zardzewiały klucz według wskazówek zegara. Siadam na łóżku okrytym satynową narzutką i zaczynam się wgapiać w drewniane drzwi, dzięki którym już nieraz jakaś zadra spoczywała w moim palcu, lub dłoni. Wzięłam pierwszy z brzegu przedmiot i cisnęłam nim w drzwi. Usłyszałam pukanie.
-Dziecko, co ty wyprawiasz?- pyta Celine- nowa dziewczyna taty. Jej nie znosiłam równie z nim.
-Nie twój zapchlony interes!- krzyczę wiedząc, że słysząc to ojciec wpadnie w szał, przybiegnie tu i zacznie się na mnie drzeć. Wyciągam stary, szkolny plecak, otwieram szafę wyciągając z niej czarną bluzkę oraz szare spodnie, które pakuję do niego. Biorę zdjęcie mamy i je też wrzucam do torby. Otwieram okno i wyskakuję przez nie nie pozostawiając po sobie śladu. Zaglądam przez drzwi do kuchni- ojciec pewnie pod moim pokojem, wchodzę i bezgłośnie otwieram lodówkę ładując prowiant do plecaka- jogurt, kilka jabłek, ser żółty, oraz chleb. Wychodzę nie trzaskając drzwiami- co bardzo często robiłam wychodząc z tej dziury. 
Zaczynam się zastanawiać co mam teraz zrobić- po mojej głowie błądzą myśli, i pomysły, które chcą się wydostać i otulić swoim światłem mnie, ich szefową.
Idę drogą porośniętą chaszczami, której dotąd nie znałam. W sumie to z natury byłam panią z miasta- jak mówiła mama, ale pomimo tego wiedziałam co zrobić gdy.. dzięki wielu książkom, które pochłaniałam niczym mech wilgoć. Szłam trochę czasu, którego nie potrafiłam zlokalizować szukając dogodnego miejsca, by rozbić biwak, obóz, żeby zwyczajnie móc zbudować coś co przypomina szałas. Nic nie znalazłam. Weszłam w jakieś pole i ulokowałam się pod drzewem. Ten dzień(noc także) zapowiadały się ojj źle.