ROZDZIAŁ 2
Nastała noc- przyznam, że mój mózg dawał mi sprzeczne sygnały, które doprowadziły do takiego stopnia, że bałam się zamknąć oczy. Rozglądałam się dookoła, moje wszystkie pięć zmysłów ( nie wiem, może doszedł już szósty? ) były w nadzwyczajnej gotowości. Wstałam mrucząc pod nosem 'dosyć tego- trzeba coś zjeść'- gdy otworzyłam plecak niestety nie miałam o czym myśleć zważywszy na to, że ser się roztopił, i chodziły po nim swobodnie muchy, chleb stał się czerstwy, a jogurt przypominał zsiadłe mleko. Wszytko przez słońce, które czasem służy, a czasem rujnuje wszelkie plany człowiekowi. Popatrzyłam, pod jakim drzewem leżę- przypadek, bądź przeznaczenie- jabłoń. Po chwili namysłu wdrapałam się na kolosalną roślinę zrzucając jabłka ( o ile się nie mylę już dojrzałe) na ziemię. Niedługo po tym zeszłam z drzewa i zajęłam się jedzeniem pysznych, jak później się okazało, owoców w pełnej dojrzałości.
Moje powieki zdawały się ważyć tony, zmęczenie zaczęło być silniejsze ode mnie. Poczułam, że się odłączam, że znajduję się w innym świecie.
Obudziły mnie promienie słońca, gładzące moją twarz delikatnością. Podniosłam się i zaczęłam rozglądać za ludźmi, lub zwierzętami. Otrzepałam się z trawy i zaczęłam po raz kolejny się zastanawiać, co począć. Nie powiem, że nie byłam ciekawa, jaka była reakcja ojca, gdy zobaczył moje zniknięcie. Wyciągnęłam butelkę wody, wcześniej zapakowaną i upiłam łyk z litrowej butelki. Zobowiązana byłam oszczędzać, gdyż mało miejsc w okolicy było z oczyszczaną wodą.
Chciałam zostać w tym miejscu, jak najdłużej. Dlaczego? Przecież nie ma w nim nic nadzwyczajnego. Dlatego, że jest tu i napój i jedzenie- jabłka, które niedługo się skończą.
Wlazłam powtórnie na drzewo i zaczęłam patrzeć w lewo, w prawo, w górę. Dostrzegłam punkt, który się przemieszczał w oddali- czarną plamkę. Czekałam tylko, aż się przybliży, żeby móc określić kto to, co to. Czym prędzej zeszłam po plecak i wróciłam.
Był to chłopak- nie byle jaki chłopak. Ja cię! Nie okłamujmy się. TO BYŁO CIACHO!
Kruczoczarne włosy, od których blask słońca odbijał się, i ze szczęściem pechowca mógłby trafić prosto w oko, zielone oczy (ach zielone oczy... !), kocie i idealne do tego, by w nich utonąć, idealne rysy twarzy- usta malinowe (nie będę mówiła, jaką z nimi wiązałam przyszłość) oraz wysokie czoło ukryte pod powłoką z włosów.
Poruszyłam się, a liście zaszeleściły.
-Halo?- spytał,a jego głos prawie zmiótł mnie z tego drzewa.- Jest tu ktoś może?
- Nieee.- dopiero po wypowiedzeniu słowa, uświadomiłam sobie, jaka jestem bezmyślna.
-Gdzie jesteś?
-Nie ma mnie. Sobie coś wymyślasz.
Potrząsnął drzewem, a ja wydusiłam z siebie przeraźliwy pisk.
-Mogłabyś zejść?
Posłusznie zrobiłam to, o co prosił. Chciałam ujrzeć go z bliska.
-Cześć.-powiedziałam speszona z głową spuszczoną, spojrzeniem wbijającym się w ziemię.
-Co robisz na moim terenie?- zapytał lekko rozbawiony.
-Twoim terenie?- wydukałam.
-Tak, moim terenie.- podkreślił wyraźnie słowo 'moim'
-Się wynoszę już.- bąknęłam wbrew sobie, nie chciałam go tak zostawiać. Ruszyłam przed siebie, ale po niedługiej chwili zatrzymała mnie czyjaś dłoń.
- Nie powiedziałem, że mi się to nie podoba.- puścił do mnie oczko, a ja spłonęłam rumieńcem.
- Co mnie to, i tak spadam. - powiedziałam nie ruszając się, ale spuściłam głowę. Chwycił mnie za brodę.
- Popatrz mi w oczy!- tak też zrobiłam. Szybko wróciłam do tamtej pozy.- Jestem Natan. (Nejtan)
- Jestem Rose.- najlepsze osoby poznaje się przypadkiem- pomyślałam i ruszyłam.
-Podobno najlepsze osoby poznaje się przypadkiem.- powiedział melodyjnym głosem, a ja stanęłam jak wryta nie obracając głowy.